8.03.2011

Wycieczka do Mount Abu


Na wyjazd do Mount Abu zdecydowalam sie w ciagu pol godziny – w koncu ile czasu mozna spedzic w jednym miejscu, zwlaszcza ze w Barodzie nie ma zbyt duzo opcji rozrywkowych. Wiec gdy Tusha zadzwonila w piatek czy chce jechac na impreze, zgodzilam sie niemal natychmiast. Mielismy wyruszyc w sobote z rana (ktore w rezultacie okazalo sie byc 13 :) - ale juz jestem przyzwyczajona :)), autobusem do Ahmedabadu (ktory okazal sie byc samochodem – nie mialam nic przeciwkoJ). Grupa z ktora wyruszylam skaldala sie z 6 osob. Ja znalam jedynie Tushe (dziewczyna z ktora pracowalam). Towarzystwo okazalo sie byc bardzo zabawne. Kierowca z kolei byl hardcorem nawet na warunki indyjskie. A z tylu nie ma pasow :( wiec jechalam z sercem na ramieniu, zwlaszcza podczas wielkiego korku w Ahmedabadzie, gdy nasz kierowca (zdecydowanie nie lubiacy uzywac hamulca) zaczal poruszac sie po chodnikach i poboczach, co chwile hamujac ostro ze wzgledu na wylaniajace sie przeszkody. Bylam w szoku, ale faktycznie przejechalismy okolo 2-kilometrowy korek w zasadzie sie nie zatrzymujac.

W Ahmedabadzie zmienilismy samochod na wiekszy (bo do tej pory jechalismy w 6 osob w malym 5-osobowym autku) i wyruszylismy :). W Indiach odleglosci sa duzo wieksze niz w Polsce wiec ta wyprawa do pobliskiego Mount Abu zajela nam, bagatela 7h. Gdy dojechalismy na miejsce zaczelo sie poszukiwanie hotelu. Ku mojemu finansowemu przerazeniu pierwsze miejsce, do ktorego sie udalismy, bylo najdrozszym i najbardziej ekskluzywnym hotelem w okolicy. Wygladalo zachwycajaco, jak palac z bajki Disney’a. Jednak znajomy naszego kierowcy i jednoczesnie organizatora calej wypray okoazal sie niedostepny, co poskutkowalo niedostepnoscia znizki na pokoje. Nie przeszkodzilo to jednak w znalezieniu innego ekskluzywnego miejsca. Otoz hotel, w ktorym w rezyltacie sie zatrzymalismy byl kiedys przeznaczony tylko dla rodziny krolewskiej i do dzisiaj jest dostepny tylko dla specjalnych gosci :). Mialo to swoj urok :).

Po “krotkich” przygotowaniach do imprezy i wypiciu butelki wiskey (bylismy w Rajastanie, gdzie alkohol jest ogolnie dostepny), wyruszylismy na impreze. Nie bylo to jednak zwykle przyjecie, ale prywatna, nielegalna impreza organizowana w gorach. Do tego stopnia prywatna, ze nie znalismy nawet adresu, musielismy zadzwonic pod podany numer telefonu, po czympojawic sie w wyznaczonym miejscu, gdzie podjechal bialy samochod, ktory poprowadzil nas na miejsce. Wszystko to bylo niesmowicie klimatyczne – czulam sie jak w amerykanskim filmie :). Musze przyznac ze Hindusi maja rozmach w urzadzaniu tego typu “wydarzen kulturalnych”. Przygotowane wszystko bylo z duza starannoscia i przepychem. Sciezka prowadzaca do bramki podswietlona czarwonymi swiatlami, scaly dookola jasnym fioletowym swiatlem – co tworzylo “kosmiczna” atmosfere. Po przejsciu przez bramke, weszlismy na teren z namioami po jednej stronie, DJ-em po drugiej i barem posrodku. Do namiotow mozna bylo zamowic szisze, a takze innego rodzaju uzywki, ktorych nie chcialam probowac.

Na miejsce dotarlismy o 12 w nocy. Po 2 miesiacach postu od zabawy w klubach moje pierwsze kroki byly w kierunku parkietu. Bawilam sie swietnie. W miedzyczasie poszlismy na krotki spacer krajo- i miesco- znawczy. NIestety Hinusi upili sie bardzo szybko.

Od innego Hindusa dowiedzialam sie ze tu maja zupelnie inny styl picia niz u nas. W Polsce i w Europie alcohol pelni glownie funkcje spoleczna, pije sie go zeby sie rozluznic, miec lepszy humor, lepiej sie dogadywac z innymi, itd., przy czym w wypadku przesadzenia lub zbytniego rozluznaiania sie upijamy :) W Indiach ludzie pija po to zeby sie upic! Tu aklohol postrzegany jest jako zlo, wiec nie ma funkcji spolecznej. Gdy idziesz w gosci nikt nie postawi flaszki na stole, raczej Hinus umowi sie ze znajomymi na wspolne picie – czyli spotkanie, podczas ktorego w zasadzie nie potrzebuja niczego (muzyki, kart, dobrego towarzystwa…) oprocz butelki czy kilku wiskey.

Zatem juz ok 2 osoby, z ktorymi przyjechalam byli zalani w trupa – dla mnie impreza sie dopiero rozkrecala. Trzymajac w ramionach Tushe, ktora wiecej czasu na parkiecie spedzala lezac niz tanczac, poszlam usiasc z nia. Najwiekszym problemem bylo utrzymanie jej w ryzach bo byla agresywna w stosunku do wszystkich z wyjatkiem mnie. Generalnie po kilkunastu minutach zaladowalismy wszystkich do samochodu i z kilkoma przystankami po drodze zajechalismy do hotelu.

Kolejny dzien zaczal sie dla mnie w okolicach poludnia. Pierwsze kilka godzin spedzilismy w hotelu i pieknym ogrodzie pijac indyjski chai (dla niewtajemniczonych – herbata) i czakajac  na zamowiony lunch. Miejsce wygladalo cudownie – doskonale na leniwe niedzielne popoludnie po imprezie :)

Wyruszylismy nad jezioro, gdzie w planie mielismy rejs lodka, jednak okazalo sie ze trzeba na nia dosc dlugo czekac ze wzgledu na kolejke, wiec w ramach rekompensaty wybralismy sie w gory na sunset point (nie bardzo moge znalezc polski odpowiednik – wiec dla mamuni tlumacze: punkt do ogladania zachodu slonca :)). Wprawdzie bylismy tam jeszcze dlugo przed zachodem ale widoki i tak byly niesamowite, co mozecie obejrzec na zdjeciach :)

Zeby dotrzec do tego punktu sa 3 mozliwosci: wlasne nogi, wynajecie konia, oraz niewielki wozek pchany przez osobe lub osoby zajmujace sie tym. Nie zrozumiem hindusow, dla ktorych trasa 10- lub 15- minutowa jest problematyczna i nie jest rozwazana w kategoriach isc czy jechac, ale czym jechac. Jkao ze wykorzystywanie koni w tego typu miejscach budzi we mnie wstret ja i Tusha wybralysmy wozek. Przezycie okropne, czulam sie koszmarnie bedac pchana pod gore przez staruszka, staruszke i dziecko. I choc zdawalam sobie sprawe ze na tym zarabiaja, to i tak moje poczucie winy bylo wprost proporcjonalne do stromizny. Takze droge powrotna pokonalam pieszo.

Wieczorem wyruszylismy w droge powrotna, ktora zajela nam ok 8 godzin, takze w domu bylam o 2 i z radoscia zobaczylam ze moja jaszczurka znow wprowadzila mi sie do pokoju. Jest to specjalna jaszczurka, ktorej towarzystwo jest dla mnie powodem do olbrzymiej radosci, gdyz poczciwina zywi sie bestiami chcacymi wyssac ze mnie wszytko! Jedynym moim zmartwieniem jest to ze po mojej wprowadzce chyba sie wyniosla :(, czego oczywiscie nie rozumiem, przeciez jestem dobrym wspollokatorem… ;)

Zdjecia wrzuce w innym poscie - bo nie "chca" sie zaladowac...

3 komentarze:

  1. Zeby na impreze jechac 7h w jedną strone to coś nowego dla mnie :) w 7-8h samochodem to mozna dojechac do Francji, Włoch albo Holandii. Albo polskimi drogami do np.do Szczecina z Wrocławia.
    Dlatego jestem ciekaw dlaczego akurat tam wybrałyście się na imprezę?
    Choć jak piszesz "Nie bylo to jednak zwykle przyjecie, ale prywatna, nielegalna impreza organizowana w gorach".

    OdpowiedzUsuń
  2. Odleglosci w Indiach sa wieksze niz te w Europie - dlatego ta wycieczka wbrew pozorom wcale dluga nie byla :) Wybralismy sie tam bo wlasnie tam byla organizowana impreza. Inne miejsce alternatywne i najblizsze to Mumbai (6h stad), a tak poza tym to w Gujaracie nie ma za bardzo gdzie pojsc :( Bo bez alkoholu ludzie nie chca sie bawic i kluby plajtuja a z alkoholem rozkwitaja prywatne, nielegalne imprezy, na ktore trzeba byc zaproszonym :(

    OdpowiedzUsuń